Tak, tak, tak, po trzykroć TAK!!! Warto BYĆ wolontariuszem! Wolontariat to wartość dodana w naszym życiu. Dzięki niemu możemy pomagać, ale też czerpać z doświadczenia innych.
Co istotne – aby zostać wolontariuszem, nie trzeba spełnić jakichś wymagań formalnych.
Nie ma tu znaczenia, wiek, wykształcenie, status społeczny czy materialny. Przepis na to, jak zostać wolontariuszem jest niezwykle prosty. Oto składniki:
- dobre chęci,
- empatia,
- zaangażowanie,
- pojemne serducho.
Wszystko – w maksymalnych ilościach, okraszone promiennym uśmiechem.
Jeśli masz w sobie te składniki, to jesteś taką ciastoliną czy gliną, z której powolutku może wykrystalizować się wolontariusz. Potem wystarczy tylko poszukać miejsca dla siebie i voilà – można działać!
Zaczęło się od migowego
Tyle wstępu, teraz opowiem Wam swoją historię. Jeszcze w poprzednim stuleciu (przerażające, wiem) ukończyłam szkoły, założyłam rodzinę. Wychowałam dzieci, męża i kota. Choć uparciuch nie do końca dał się ułożyć – mowa oczywiście o kocie. I wtedy zaczął doskwierać mi syndrom pustego gniazda. Egoistycznie postanowiłam więc, że zrobię coś dla siebie. A co, w końcu kto bogatemu zabroni! Szukałam, szukałam, i znalazłam. Pewnego razu na jednej ze stron internetowych przeczytałam, że niejaki Jacek JacKo Kowalski (jeden ze współpracowników Stowarzyszenia CREO) prowadzi nieodpłatnie warsztaty z języka migowego w pigułce. I chociaż moje zdolności lingwistyczne (bo to w końcu język) są takie sobie, to pomyślałam, że warto spróbować. Poza tym zawsze byłam ciekawa, jak egzystują ludzie z innej, dla mnie nieco „egzotycznej”, społeczności.
Warsztaty migowego były świetną zabawą. Okazało się, że wiele określeń jest bardzo intuicyjnych. Alfabet wydawał się dość prosty. Tylko co dalej? Szkoda było mi zakończyć to po tym jednym spotkaniu. Chciałam więcej.
A potem było kino
JacKo zaprosił mnie do Kina Pałacowego na pokaz Kina bez Barier. Podczas tych seansów filmy mogą oglądać osoby głuche, niewidome czy głuchoniewidome. „Że co?” – pomyślałam sobie. „Jak oni oglądają te filmy?” – moja wyobraźnia tego nie ogarniała. Zżerała mnie jednak ciekawość, więc postanowiłam, że pójdę. I nie zawiodłam się. Polecam! Ale nie napiszę Wam, jak wygląda taki seans, sami musicie tego doświadczyć. To jednak nie był jeszcze wolontariat.
Powoli poznawałam ludzi z otoczenia nieformalnej grupy Głuchoniewidomi Wielkopolska, której liderem jest właśnie JacKo. Zostałam zaproszona na kilka spotkań. I właśnie wtedy „wpadłam” – przepadłam na dobre.
Jacek nienachalnie wprowadził mnie w ten świat. Pokazał, dlaczego warto być wolontariuszem. Małymi kroczkami stawałam się częścią grupy. I oczywiście moje wyobrażenia o pomocy innym zostały zweryfikowane przez życie. Tak naprawdę my, ochotnicy, jesteśmy tylko małą cząstką, choć tworzymy razem całkiem sporą społeczność.
I były spotkania z ciekawymi ludźmi
Szybko doszłam do wniosku, że ja czerpię więcej ze spotkań z ludźmi, którym staram się pomagać – niż oni dostają ode mnie. Bo nie uwierzycie, ale ja, która nie uchodziłam za mistrzynię kulinarną – jako wolontariuszka lepiłam pierogi i panierowałam ryby na świąteczny stół. A przecież kuchnia to mój wróg! Udało się, nikogo nie potruliśmy, zabawa była przednia, a ja nauczyłam się nowych rzeczy.
Poznałam historię miłości Mariolki i Piotrka, Jolka przy kawie deklamowała swoje wiersze i opowiadała o swoich losach, a Iwonka ubawiła mnie do łez, kiedy podwoziłam ją autem do domu. Powiedziała wtedy: „Widzisz ten mocno oświetlony balkon?”. Potwierdziłam skinieniem głowy, a ona na to: „To ja tam nie mieszkam”. Bardzo mnie to rozbawiło.
Innym razem pan Zbyszek ze swoją żoną Marynią próbowali nauczyć nas tańca przy pomocy powiększonego sześciopunktu Braille’a. Przyznaję, że szło nam to opornie. Ale kto wie, może dzięki temu (jak już wreszcie nauczę się sekwencji kroków) zostanę mistrzynią tańca? Ba, może nawet będą zabiegać o angaż w „Tańcu z gwiazdami”? Dobra, rozpędziłam się, ale pomarzyć zawsze warto…
A teraz chcę działać więcej, częściej, intensywniej
Znajomości, które zawarłam w grupie Głuchoniewidomi Wielkopolska, zaowocowały zaproszeniem na kameralną imprezę karnawałową. Fantastycznie, że chcą, abym była tam razem z nimi! Super! Jednak nie było mi dane pójść na tę imprezę. Moja mamusia mnie „wyrolowała” i zaległa na ponad miesiąc w szpitalu. Nie omieszkałam jej tego wygarnąć, gdy już wróciła do domu. Mama z uśmiechem na ustach powiedziała: „Beatko, obiecuję, to było przedostatni raz”. No i jak tu nie kochać rodziców? Tak więc jest szansa, że może za rok się uda i podylamy na imprezie karnawałowej.
Teraz czekam z niecierpliwością na każde kolejne spotkanie naszej grupy (naszej, bo czuję się jej członkiem lub członkinią, jak kto woli). I chcę tych spotkań więcej! Tak, wolontariat wciąga, i to dosłownie. Jak napisałam wcześniej – przepadłam, na dobre! Czerpię pełnymi garściami z doświadczeń tych ludzi i nikt mi tego nie odbierze (brawo ja!). Przy tym wszystkim dobrze się bawię, a jeśli jednocześnie mogę dać choć cząstkę siebie, to czemu nie?
Tak naprawdę stawiam dopiero swoje pierwsze kroki w pracy wolontariackiej, ale już dziś mogę powiedzieć, że jestem dumna z tego, iż mogę nazywać siebie wolontariuszką.
Chcę to robić dalej, rozwijać swoje umiejętności interpersonalne, nauczyć się migowego, zwiedzać, śmiać się, pić z Wami kawę i zajadać się słodyczami. Kochani, kłaniając się nisko, dziękuję za to, że przyjęliście mnie, a priori ,do swojego grona. A wszystkim, którzy jeszcze się wahają i szukają odpowiedzi na tytułowe pytanie, pozostawiam przesłanie: „To, co dajesz innym, prędzej czy później do Ciebie wróci”.
Tekst: Beata Tomaszkiewicz
-----------
Artykuł został przygotowany w ramach projektu „MOC wolontariatu w CREO 2023-2026”, sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków „Korpusu Solidarności – Programu Wspierania i Rozwoju Wolontariatu Systematycznego na lata 2018-2030”